Nie jestem już złą mamą

Opublikowano w 3 października 2025 12:50

Nie jestem już złą mamą

 

 

Dlaczego chcę się z Wami tym podzielić?

Rozmawiam z wieloma mamami, które przechodzą przez podobne doświadczenia – wszystko wywołane presją wychowania, starymi ranami, wewnętrznym krytykiem. Wierzę, że to, co napiszę, może być wyzwalające dla wielu kobiet.

 

Moja droga „uzdrowienia” zaczęła się, gdy urodził się mój pierwszy syn. Pochłonięta sprawami macierzyńskimi, starałam się sprostać tej roli. Każdą chwilę chciałam spędzać z nim. Nauczyłam się radzić sobie sama, bo pomocy de facto nie miałam. Wtedy nawet nie zdawałam sobie sprawy, jakie skutki i konsekwencje niesie to zmęczenie fizyczne i psychiczne.

 

Czytałam dużo o rozwoju dziecka – jak rozszerzać dietę, BLW, jakie smoczki, jak wspierać rozwój psychiczny. Pozbyliśmy się telewizora z domu. Doszło do tego, że nawet podświadomie odsunęłam męża w bok. Z dzisiejszej perspektywy nie dziwię się temu – nie byłam nauczona budować bezpiecznej relacji. Oczywiście, z dzieckiem również jej nie zbudowałam, mimo że myślałam, że buduję.

 

Z bólem w sercu przyznaję, że pamiętam moment, gdy poszarpalam mojego synka z nerwów. Bardzo cierpiałam po tym incydencie, ale było to tak automatyczne, że po prostu nie zapanowałam nad sobą. Jedynym, nad czym udawało mi się panować, było to, aby nigdy w życiu go nie uderzyć. Wstydliwe, ale tak było. Dzisiaj wiem, że to była automatyczna, wyuczona reakcja na stres.

 

I tak żyłam w tym „związku” z synem – bez wsparcia męża.

 

Podczas ciąży z drugim synem opiekowałam się starszym sama. Byłam zmęczona, mdłości dawały się we znaki, a mimo to musiałam radzić sobie od rana do wieczora z bardzo wymagającym dwulatkiem. Dziś wiem, że to chłopiec z zespołem Aspergera. Przez to wszystko byłam przemęczona, niespokojna, wręcz znerwicowana, nafaszerowana ogromnym lękiem.

 

Mój drugi syn urodził się również bardzo niespokojny, a do tego żywy jak pierun! Wtedy zaczęło się ogromne cierpienie. Byłam przeszczęśliwa, że mam dwóch synów – zawsze o tym marzyłam – ale wszystko mnie przerosło. Byłam kobietą nieprzepracowaną, zranioną, straumatyzowaną, znerwicowaną, z zaburzeniami lękowymi, a do tego sama zajmowałam się dziećmi. Mój mąż musiał dużo pracować. Mieliśmy ogromne problemy finansowe i mieszkalne – kawalerka nie dawała wytchnienia.

 

Razem z młodszym synem zasypialiśmy o 23, wstawaliśmy o 4, w międzyczasie były 2–3 pobudki. Potem młodszy syn zasypiał dopiero o 6, a starszy wstawał wcześniej. Oczy miałam jak zapałki, ból spowodowany ogromną checią i niemożnością bycia „dobrą” mamą – taką, która uatrakcyjnia czas swoim dzieciom, jest na każde zawołanie, obecna, zorganizowana, przy tym dba o dom – wdawał się we znaki. A do tego ja zmagałam się z nerwicą i zaburzeniami lękowymi. I ta świadomość konsekwencji - jak moje zachowanie wpływało na rozwój emocjonalny i psychiczny moich dzieci pogrążało mnie totalnie.

Wiecie ile razy krzyczałam? Potem mój wewnętrzny krytyk zabijał mnie psychicznie. Fizycznie ledwo żyłam, a psychicznie jeszcze gorzej. Sama jak palec. Wyrzuty sumienia i poczucie winy, że krzywdzę własne dzieci, nie opuszczały mnie. Potrafiłam płakać godzinami, gdy usypiałam chłopców. Byli przestraszeni – cóż dziwnego? Do tego doszedł ogromny kryzys z mężem i brak pieniędzy na cokolwiek. Zostałam naprawdę sama jak palec.

 

Jedyne, co przechodziło mi przez gardło, to: „Boże, zabierz mnie stąd, nie chcę już żyć” – to była moja mantra. Oczywiście były też dobre momenty – właśnie wtedy powstawały piękne zdjęcia na Facebooka. A potem my - mamy, porównujemy się i myślimy: „Jak ona ma fajnie. Co jest ze mną nie tak? Co zrobiłam źle, że mi tak ciężko?” Prawda jest taka, że każda z nas ma trudności. Twoją trudność potraktuj jako zaproszenie do zmiany na lepsze.

 

Miłość do dzieci trzymała mnie przy życiu, to była moja kotwica. Ta potężna kotwica popchnęła mnie do pracy nad sobą.

 

Dzisiaj widzę, jak bardzo moje dzieci pomogły mi się uporać. Starszy syn urodził się taki, że dotykał moich ran nerwicy – musiałam przepracować odpuszczenie i akceptację. Swój układ nerwowy aby w końcu poczuł się bezpiecznie. Młodszy syn dotykał moich ran poczucia winy – dzięki niemu musiałam przepracować wewnętrznego krytyka. To, co dzieci w nas „odpalają”, mówi o naszych własnych ranach.

 

Nie przeszłam przez psychoterapię, bo po prostu nie było mnie na nią stać. Dziś się cieszę – znam różne nurty psychoterapeutyczne i wiem, że moje odrodzenie nie mogło opierać się np. na samej terapii psychodynamicznej czy poznawczo-behawioralnej zmianie myślenia. W moim przypadku to by nie wystarczyło. Musiałabym odwiedzić po kolei wszystkich psychoterapeutów, żeby dotknąć każdej warstwy, ale nie każdy pracuje z układem nerwowym, który był również niezbędny. Wtedy nie miałam ani wiedzy, ani pieniędzy. Znalazłam swoją własną drogę, zainspirowana ranami z dzieciństwa, pracą z układem nerwowym i psychologią pozytywną. Krok po kroku uczyłam się siebie. Jak żyć, żeby być szczęśliwa i aby moje dzieci były szczęśliwe. 

Zrozumiałam też coś bardzo ważnego: nie muszę być animatorką zabaw, zapominać o sobie, zmuszać się do wszystkiego kosztem własnego zdrowia psychicznego. Mogę robić z dziećmi to, co sama kocham, bo one chcą przede wszystkim, żeby mama była szczęśliwa i żeby w domu panował spokój. Nadal wychodzę z założenia, że z dziećmi trzeba spędzać czas, ale teraz robię to z ogromną przyjemnością. A kiedy czuję, że dziś nie dam rady – nie biczuję się jak kiedyś. Wtedy działałam ze strachu przed odrzuceniem, dziś działam z miłości i świadomego wyboru.

 

Dzisiaj skupiam się na tym, co mam, a nie czego nie mam. Uczę się kochać siebie. Nie chcę oceniać ludzi – wiem, że każde zachowanie ma swoje powody. Mam ogromną wrażliwość na ludzi w trudnej sytuacji, osoby z nałogami czy bezdomnych.

Moją największą podporą jest Ewangelia, która nadała sens mojemu życiu. 🩵

Chwała Ci Jezu.


Kilka wskazówek z odwróconej psychologii:

👉W obliczu złamanego serca czy innych trudności nie sama trudność Cię karze, tylko to, jaką masz wiarę o niej. Sposób, w jaki postrzegasz sytuację, znaczenie, które jej nadajesz – decyduje o Twoim doświadczeniu. Jeśli ktoś Ci ubliży, nie same słowa Cię ranią, ale Twoja wiara w nie.

 

👉Ból jest potrzebny: ból jest eliksirem sukcesu. Pewność siebie i szczęście poczujesz dopiero, gdy przejdziesz przez piekło i wyjdziesz na drugą stronę. Stres jest w dużej mierze placebo – jeśli wierzysz, że jest potrzebny i sygnalizuje, abyś dał z siebie więcej -będziesz zdrowszy.

 

👉Nie narzekaj na trudy przed sobą. Każde ciężkie doświadczenie wycina w Tobie fragment, który zostaje zastąpiony czymś trwalszym, odporniejszym. Twój sposób postrzegania bólu, złamanego serca, traumy i życiowych trudności decyduje o tym, czy efekt końcowy będzie dla Ciebie pozytywny, czy tragiczny.


👉 Skup się na tym co masz a nie czego Ci brakuje.

 

👉 Cierpienie to zjawisko powszechne ale bycie ofiarą to kwestia wyboru.

 

👉 Gdy odmawiamy sobie możliwości akceptowania źródeł bólu nie uśmierzamy go. Jest nam tylko trudniej się od niego wyzwolić

Z miłością,

Sylwia

Dodaj komentarz

Komentarze

Nie ma jeszcze żadnych komentarzy.